[Zwrotka 1: Joka]
Normalnie o tej porze wożę się po mieście
Normalnie o tej porze, raz lepiej, raz gorzej
Zazwyczaj jak żaba skaczę z miejsca na miejsce
Dzisiaj to nie przejdzie, do domu wrócę wcześniej
Wczoraj przy fajce i butelce
Po którą trzeba stać w kolejce
Było więcej kobiet — wszystkie były piękne!
Taaa! Lepiej, jak jest więcej!
Można by coś dzisiaj, ale ja umywam ręce
Prędzej do domu pędzę niż w M5 beemce
Pięknej koleżance w pięknej sukience
Mówię: „Pa!” Chwytam kierownicę jak Zorro lejce
Numeromania na liczniku
Sam sobie komentuję to, co w radioodbiorniku
Niedługo będę w domu, nic nie pokrzyżuje moich szyków
Za parę minut zaparkuję przy chodniku
[Refren: Abradab]
Normalnie o tej porze wożę się po mieście
Normalnie o tej porze, raz lepiej, raz gorzej
Normalnie o tej porze wożę się jak bożek
Normalnie o tej porze, raz lepiej, raz gorzej
[Zwrotka 2: Abradab]
Jakoś niechcący, złapałem za cybuch gorący
Wykonałem wdech tępy, żar mi wpadł do gęby
Wyplułem od razu... niefartownie
Bo spadł mi na spodnie i na szybkości
Miałem dziurę o wielkości dwuzłotówki
Nie palę dziś już z lufki, nie palę dziś już wcale
Wieczór długi jak korale, a ja wciąż zmieniam lokale
Za oknami migają latarnie, jadę dalej
Coś się dzisiaj bawię marnie
Czerwona fala jechać ciągle nie pozwala
Z dala ktoś podbiega — to dalszy mój kolega
Stuka w szybkę, wsiada szybko, gadką męczy płytką
I mówi dziwnym tonem... cóż — wiszę mu kabonę
Hej, Pepperoni, skręć w lewą stronę
Ja tutaj z tyłu w piwie tonę, bo było wzburzone
Jakby tego było mało, kurewsko się rozpadało
Oprócz domówki, nic już z planów nie zostało
Nic już z planów nie zostało
Normalnie o tej porze wożę się po mieście
Normalnie o tej porze, raz lepiej, raz gorzej
Zazwyczaj jak żaba skaczę z miejsca na miejsce
Dzisiaj to nie przejdzie, do domu wrócę wcześniej
Wczoraj przy fajce i butelce
Po którą trzeba stać w kolejce
Było więcej kobiet — wszystkie były piękne!
Taaa! Lepiej, jak jest więcej!
Można by coś dzisiaj, ale ja umywam ręce
Prędzej do domu pędzę niż w M5 beemce
Pięknej koleżance w pięknej sukience
Mówię: „Pa!” Chwytam kierownicę jak Zorro lejce
Numeromania na liczniku
Sam sobie komentuję to, co w radioodbiorniku
Niedługo będę w domu, nic nie pokrzyżuje moich szyków
Za parę minut zaparkuję przy chodniku
[Refren: Abradab]
Normalnie o tej porze wożę się po mieście
Normalnie o tej porze, raz lepiej, raz gorzej
Normalnie o tej porze wożę się jak bożek
Normalnie o tej porze, raz lepiej, raz gorzej
[Zwrotka 2: Abradab]
Jakoś niechcący, złapałem za cybuch gorący
Wykonałem wdech tępy, żar mi wpadł do gęby
Wyplułem od razu... niefartownie
Bo spadł mi na spodnie i na szybkości
Miałem dziurę o wielkości dwuzłotówki
Nie palę dziś już z lufki, nie palę dziś już wcale
Wieczór długi jak korale, a ja wciąż zmieniam lokale
Za oknami migają latarnie, jadę dalej
Coś się dzisiaj bawię marnie
Czerwona fala jechać ciągle nie pozwala
Z dala ktoś podbiega — to dalszy mój kolega
Stuka w szybkę, wsiada szybko, gadką męczy płytką
I mówi dziwnym tonem... cóż — wiszę mu kabonę
Hej, Pepperoni, skręć w lewą stronę
Ja tutaj z tyłu w piwie tonę, bo było wzburzone
Jakby tego było mało, kurewsko się rozpadało
Oprócz domówki, nic już z planów nie zostało
Nic już z planów nie zostało
Comments (0)
The minimum comment length is 50 characters.