Flaszka na siedmiu Piotr Zwierzyński (Ft. Ściema, Feranzo, Jędrzej, Majkel, Pueblos, Quebonafide & Ryba)
Stare rapowe porzekadło brzmi – „Nie ma dobrego freestyle’u bez alkoholu”. Nie no, wszyscy doskonale chyba wiecie, że to zmyśliłem, jednakże przypatrując się niektórym wolnostylowcom, aż dziw bierze, że zwrot ten nie został wprowadzony do „Księgi przysłów polskich”. Jako koneser dziedziny freestyle postanowiłem zabrać Was w podróż, w melanżowo-freestyle’owe perypetie poszczególnych zawodników i ostrzegam Was – nie jest to materiał dla osób niepełnoletnich ani tych o słabych nerwach. No to w drogę!
Feranzo
Klasyka gatunku! No bo od kogo moglibyśmy zacząć ten artykuł? Orędownik polskiego freestyle’owego melanżu, człowiek, który na nowo zdefiniował powiedzenie – „temu panu już wystarczy!”. Ci, którzy regularnie jeżdżą na bitwy, doskonale wiedzą, że obecnie Feriego częściej możemy spotkać pod sceną lub na backstage’u z butelką wysokoprocentowego trunku, niż battlującego się na samej scenie. Historie ze swoich wypraw, którymi czasami dzieli się na fan page’u zasługują zdecydowanie na określenie mianem epickich, a jego „najsławniejszą wpadką” jest walka z Quebonafide podczas eliminacji WBW 2013, gdzie udowodnił, że dla niego tak naprawdę nic nie jest ważne. Czujne ucho wyłapie, że przekonywał o tym aż piętnaście razy!
Quebonafide
Skoro zahaczyliśmy w poprzednim wejściu o Que, zostańmy dłuższą chwilę przy szefie QueQuality. Przed największym hype’m oraz Euforią związaną z jego postacią, w 2013 roku odbyła się cykliczna Bitwa o Kemp, podczas czeskiego festiwalu Hip Hop Kemp. Kto był ten wie, a kto nie był, to z pewnością słyszał, że powietrze pachnie nadzwyczajnie a atmosfera podczas Kempu jest wyjątkowa. Najwidoczniej to właśnie „zaszkodziło” Quebo, czego efekt mogliśmy zobaczyć wszyscy. I jeszcze taki mały spoiler na koniec – nie, on nie udawał
Jędrzej
Zanim Jędrzej został wicemistrzem WBW 2014 i zgarnął całkiem spory fame na bitwach, był niepozornym chłopakiem z Warszawy, który rozpoznawalny był jedynie przez swoje najbliższe otoczenie, oraz zawodników regularnie występujących na WLW. Nie przeszkodziło mu to jednak, pojawić się na pierwszych warszawskich eliminacjach w 2014 roku w stanie delikatnie mówiąc wskazującym i zrobić show, którego nie powstydził by się prezydent Kwaśniewski. Pewny siebie, podchmielony i rozbawiony młodzian z roztarganą fryzura i piwem w ręku – takiego zapamiętali go wszyscy. A to, że od tamtego czasu zmienił swój wizerunek o 180 stopni? Nic nie szkodzi, łatka została. Jemu to jednak nie przeszkadza, bo w końcu to człowiek z niesamowitym dystansem do siebie. Sam przecież nawija w jednym z tracków, że „Jędrzej to chlejus, cynik, buc, nieczuły cham” więc jakby mógł się za to obrażać?
Ryba
Gdybyśmy mieli wymienić faworytów drugiej edycji bitwy o Pitos, którzy regularnie występują na scenie, jednym tchem wskazalibyśmy Mila, Bobera i Rybę. Plany tego ostatniego, jak słusznie zauważył Duże Pe, zweryfikowały się za sprawą wiśniówki. Tenże magiczny trunek pozbawił go zupełnie umiejętności wolnostylowych podczas eliminacji, jednakże z pewnością go to nie zasmuciło gdyż cel miał jasny. „Przyszedłem, nawinąłem, Pe oddawaj dyszkę” – stwierdził na samym początku Ryba. Nie żeby mi to przeszkadzało, wszak lubię element humorystyczny freestyle’u, jednakże trzeba pamiętać, że nie tak dawno, Rybie przydarzył się podobny incydent. Podczas warszawskich eliminacji WBW 2015, Ryba postanowił „cisnąć hardcore z gejem” w walce z Babincim, co nie do końca spodobało się Muflonowi i reprezentant WLW był zmuszony zakończyć swoje zmagania
Ściema ŁDZ
W branży mówi się, że dobry freestyle’owiec to taki, który umie rzucić dobrym punchem czy zajebistą przekminką. Ściema postanowił pójść o krok dalej i podczas łódzkich eliminacji WBW 2014, zrzucił siebie koszulkę, spodnie… oraz pozostałe części garderoby. Efekt nie był do końca zadowalający, gdyż będący wówczas w jury Green postanowił go zdyskwalifikować. Zastanawiam się, czy ten incydent nie wpłynął na późniejszą decyzję jego przeciwnika – Oseta, o chwilowym zaprzestaniu startowania na bitwach?
Pueblos
Często pojedynki freestyle’owe to dla zawodników sprawa honorowa. Jednak co można powiedzieć o honorze, gdy przegrywa się z Konstruktorem? I to na bitwie, którą samemu określało się mianem drugiej ligi? Mocnym argumentem, może być to, że ostatnie godziny przed imprezą Pueblos spędził ze swoim nowym przyjacielem – Feranzem, a jak wiemy, dla niepraktykujących na co dzień, brzmi to jak wyrok śmierci. Jak mówią 40%, to lata doświadczenia i ciężki trening panie Pawle. Nie dziwne, że po powrocie do domu, sprawca całego zamieszania nie został dopuszczony do stołu podczas wieczerzy przez swojego alkoholowo-freestyle’owego kompana
Majkel
Na koniec, cofnijmy się nieco w czasie. Pamiętacie rok 2009, Bitwę o Kemp i niejakiego Majkela? Zrozumiem jeżeli powiecie, że nie, bo macie do tego absolutne prawo. Sposób promocji jaki sobie wybrał, czyli alkoholowy występ na mało znaczącej bitwie freestyle’owej to jedna z słabszych dróg do nabicia sobie fejmu. A tak już zupełnie serio, to wielki szacunek dla Majkela, za te lata freestyle’owej zajawki. Gdybym na jego miejscu wiedział, że mam się zmierzyć z 3-6 w życiowej formie, też chyba poszukałbym ratunku w procentachI to by było na tyle. Jak sami możecie zauważyć, droga na freestyle’owy Olimp nie zawsze jest prosta, a można wręcz rzec, że droga nie zawsze jest prosta, czasem wyboista, kręta i pokonywana chwiejnym krokiem. Na całe szczęście dla każdego ze śmiałków, przygoda ta zakończyła się bez większych obrażeń. A Wy znacie jeszcze jakieś przykłady podobne do tych jeźdźców bez głowy? Jeżeli tak, podzielcie się nimi ze mną w komentarzu!
Feranzo
Klasyka gatunku! No bo od kogo moglibyśmy zacząć ten artykuł? Orędownik polskiego freestyle’owego melanżu, człowiek, który na nowo zdefiniował powiedzenie – „temu panu już wystarczy!”. Ci, którzy regularnie jeżdżą na bitwy, doskonale wiedzą, że obecnie Feriego częściej możemy spotkać pod sceną lub na backstage’u z butelką wysokoprocentowego trunku, niż battlującego się na samej scenie. Historie ze swoich wypraw, którymi czasami dzieli się na fan page’u zasługują zdecydowanie na określenie mianem epickich, a jego „najsławniejszą wpadką” jest walka z Quebonafide podczas eliminacji WBW 2013, gdzie udowodnił, że dla niego tak naprawdę nic nie jest ważne. Czujne ucho wyłapie, że przekonywał o tym aż piętnaście razy!
Quebonafide
Skoro zahaczyliśmy w poprzednim wejściu o Que, zostańmy dłuższą chwilę przy szefie QueQuality. Przed największym hype’m oraz Euforią związaną z jego postacią, w 2013 roku odbyła się cykliczna Bitwa o Kemp, podczas czeskiego festiwalu Hip Hop Kemp. Kto był ten wie, a kto nie był, to z pewnością słyszał, że powietrze pachnie nadzwyczajnie a atmosfera podczas Kempu jest wyjątkowa. Najwidoczniej to właśnie „zaszkodziło” Quebo, czego efekt mogliśmy zobaczyć wszyscy. I jeszcze taki mały spoiler na koniec – nie, on nie udawał
Jędrzej
Zanim Jędrzej został wicemistrzem WBW 2014 i zgarnął całkiem spory fame na bitwach, był niepozornym chłopakiem z Warszawy, który rozpoznawalny był jedynie przez swoje najbliższe otoczenie, oraz zawodników regularnie występujących na WLW. Nie przeszkodziło mu to jednak, pojawić się na pierwszych warszawskich eliminacjach w 2014 roku w stanie delikatnie mówiąc wskazującym i zrobić show, którego nie powstydził by się prezydent Kwaśniewski. Pewny siebie, podchmielony i rozbawiony młodzian z roztarganą fryzura i piwem w ręku – takiego zapamiętali go wszyscy. A to, że od tamtego czasu zmienił swój wizerunek o 180 stopni? Nic nie szkodzi, łatka została. Jemu to jednak nie przeszkadza, bo w końcu to człowiek z niesamowitym dystansem do siebie. Sam przecież nawija w jednym z tracków, że „Jędrzej to chlejus, cynik, buc, nieczuły cham” więc jakby mógł się za to obrażać?
Ryba
Gdybyśmy mieli wymienić faworytów drugiej edycji bitwy o Pitos, którzy regularnie występują na scenie, jednym tchem wskazalibyśmy Mila, Bobera i Rybę. Plany tego ostatniego, jak słusznie zauważył Duże Pe, zweryfikowały się za sprawą wiśniówki. Tenże magiczny trunek pozbawił go zupełnie umiejętności wolnostylowych podczas eliminacji, jednakże z pewnością go to nie zasmuciło gdyż cel miał jasny. „Przyszedłem, nawinąłem, Pe oddawaj dyszkę” – stwierdził na samym początku Ryba. Nie żeby mi to przeszkadzało, wszak lubię element humorystyczny freestyle’u, jednakże trzeba pamiętać, że nie tak dawno, Rybie przydarzył się podobny incydent. Podczas warszawskich eliminacji WBW 2015, Ryba postanowił „cisnąć hardcore z gejem” w walce z Babincim, co nie do końca spodobało się Muflonowi i reprezentant WLW był zmuszony zakończyć swoje zmagania
Ściema ŁDZ
W branży mówi się, że dobry freestyle’owiec to taki, który umie rzucić dobrym punchem czy zajebistą przekminką. Ściema postanowił pójść o krok dalej i podczas łódzkich eliminacji WBW 2014, zrzucił siebie koszulkę, spodnie… oraz pozostałe części garderoby. Efekt nie był do końca zadowalający, gdyż będący wówczas w jury Green postanowił go zdyskwalifikować. Zastanawiam się, czy ten incydent nie wpłynął na późniejszą decyzję jego przeciwnika – Oseta, o chwilowym zaprzestaniu startowania na bitwach?
Pueblos
Często pojedynki freestyle’owe to dla zawodników sprawa honorowa. Jednak co można powiedzieć o honorze, gdy przegrywa się z Konstruktorem? I to na bitwie, którą samemu określało się mianem drugiej ligi? Mocnym argumentem, może być to, że ostatnie godziny przed imprezą Pueblos spędził ze swoim nowym przyjacielem – Feranzem, a jak wiemy, dla niepraktykujących na co dzień, brzmi to jak wyrok śmierci. Jak mówią 40%, to lata doświadczenia i ciężki trening panie Pawle. Nie dziwne, że po powrocie do domu, sprawca całego zamieszania nie został dopuszczony do stołu podczas wieczerzy przez swojego alkoholowo-freestyle’owego kompana
Majkel
Na koniec, cofnijmy się nieco w czasie. Pamiętacie rok 2009, Bitwę o Kemp i niejakiego Majkela? Zrozumiem jeżeli powiecie, że nie, bo macie do tego absolutne prawo. Sposób promocji jaki sobie wybrał, czyli alkoholowy występ na mało znaczącej bitwie freestyle’owej to jedna z słabszych dróg do nabicia sobie fejmu. A tak już zupełnie serio, to wielki szacunek dla Majkela, za te lata freestyle’owej zajawki. Gdybym na jego miejscu wiedział, że mam się zmierzyć z 3-6 w życiowej formie, też chyba poszukałbym ratunku w procentachI to by było na tyle. Jak sami możecie zauważyć, droga na freestyle’owy Olimp nie zawsze jest prosta, a można wręcz rzec, że droga nie zawsze jest prosta, czasem wyboista, kręta i pokonywana chwiejnym krokiem. Na całe szczęście dla każdego ze śmiałków, przygoda ta zakończyła się bez większych obrażeń. A Wy znacie jeszcze jakieś przykłady podobne do tych jeźdźców bez głowy? Jeżeli tak, podzielcie się nimi ze mną w komentarzu!
Comments (0)
The minimum comment length is 50 characters.