[Refren: Hans]
Łyk berbeluchy z osiedlowym opatrunkiem
Wczorajsza resztka piwa na popitę duszkiem
Kęs czerstwej bułki, ostatni ćmik w paczce
Takie masz życie, niezależnie jak patrzeć
Codziennie rano czekając na mannę z nieba
U pośredniaka szukając pracy i chleba
To, co jest teraz, przecież nie ma znaczenia
To wegetacja w oczekiwaniu zbawienia
[Zwrotka 1: Deep]
Co dzień czuje się gorzej, miasto wita ranne zorze
Tramwaje trzeszczą, już dzwony biją o tej porze
Poranny stres na grdyce ściska obrożę
Tylko tą wiarę tutaj i teraz daj mi Boże
Mieszkanie śmierdzi biedą, życiorys pachnie trupem
To nie dom, tylko melina, rodzinę zmiotłem pod butem
I miałem tupet, pluć w twarz jej na kacu
Krzykiem bronić sensu już zatraconego czasu
Sąsiad spuszcza wodę, jak co dzień, spływa smród z odchodem
Pionem z dwunastego piętra, do piekła
By żyć następną dobę na głodzie, przebudzony nałogiem
Piję setę, by mi sen z powiek zwlekła
Nadzieje odmierzane dnem łyżeczki, po matce
Oblepione fusami wyschły na filiżance
Tak ciężko żyć, kiedy nie ma kto pomóc w walce
Po latach trosk człowiek to tylko nazwisko na kartce
Zepsuty domofon, wydrapany numer na drzwiach
Ten licznik, patrzy a ja na śladach po libacjach
Na ścianach zapisane gniewem wściekłej młodości
I nudą, życia pod budą, każdy znak miał tu dom
Teraz to bez znaczenia, trudno nie wierzyć w nic
Chociaż nic nie dotyka, wiary tutaj niema
Godzina bliżej nieba, krok od lat w rynsztoku
W tym syfie śpię niby, wiatr sypie śniegiem w szyby
Huczy już konglomerat, nie mam siły, aby wstać
Umyć twarz i rzucić się znów w ten kierat
Sąsiad toczy wózek w dół z dwunastego piętra
Codzienna pętla doczesnego piekła
Łyk berbeluchy z osiedlowym opatrunkiem
Wczorajsza resztka piwa na popitę duszkiem
Kęs czerstwej bułki, ostatni ćmik w paczce
Takie masz życie, niezależnie jak patrzeć
Codziennie rano czekając na mannę z nieba
U pośredniaka szukając pracy i chleba
To, co jest teraz, przecież nie ma znaczenia
To wegetacja w oczekiwaniu zbawienia
[Zwrotka 1: Deep]
Co dzień czuje się gorzej, miasto wita ranne zorze
Tramwaje trzeszczą, już dzwony biją o tej porze
Poranny stres na grdyce ściska obrożę
Tylko tą wiarę tutaj i teraz daj mi Boże
Mieszkanie śmierdzi biedą, życiorys pachnie trupem
To nie dom, tylko melina, rodzinę zmiotłem pod butem
I miałem tupet, pluć w twarz jej na kacu
Krzykiem bronić sensu już zatraconego czasu
Sąsiad spuszcza wodę, jak co dzień, spływa smród z odchodem
Pionem z dwunastego piętra, do piekła
By żyć następną dobę na głodzie, przebudzony nałogiem
Piję setę, by mi sen z powiek zwlekła
Nadzieje odmierzane dnem łyżeczki, po matce
Oblepione fusami wyschły na filiżance
Tak ciężko żyć, kiedy nie ma kto pomóc w walce
Po latach trosk człowiek to tylko nazwisko na kartce
Zepsuty domofon, wydrapany numer na drzwiach
Ten licznik, patrzy a ja na śladach po libacjach
Na ścianach zapisane gniewem wściekłej młodości
I nudą, życia pod budą, każdy znak miał tu dom
Teraz to bez znaczenia, trudno nie wierzyć w nic
Chociaż nic nie dotyka, wiary tutaj niema
Godzina bliżej nieba, krok od lat w rynsztoku
W tym syfie śpię niby, wiatr sypie śniegiem w szyby
Huczy już konglomerat, nie mam siły, aby wstać
Umyć twarz i rzucić się znów w ten kierat
Sąsiad toczy wózek w dół z dwunastego piętra
Codzienna pętla doczesnego piekła
Comments (0)
The minimum comment length is 50 characters.