[Zwrotka 1: Kafar Dixon37]
Zbudził mnie taki sen, że nawet go nie przytoczę
Wstałem zjeść, słyszę, dzieje się pod blokiem
Lato '06 i te twarze z okien
Znowu czyjąś krew miałem tuż nad okiem
Czas beznadziei i miłości i radości
Żaden hajs i melanż nigdy ich nie zastąpi
Pękło coś wtedy we mnie jak chodnik
I sam nie wiedziałem jak to się skończy
Czasy świetności, ekipa się rozrasta
"Lot Na Całe Życie" atakuje miasta
W głośnikach Chada, Molesta, ZIP
A ja ciągle czuję, że ucieka życie
Ze mnie, z braciaka, z najbliższych osób
Jak znaleźć sposób i nie słuchać głosów
Nagle wszystko mija przez jedną osóbkę
Dwoma słowami wypełniła pustkę (kocham cię)
[Zwrotka 2: Intruz]
Płacząca matula przeklinająca codzienność
Pierwszy raz sprawiła, że nie chciałem się uśmiechnąć
Ciągle rosnąca góra żył, które wypruła
Łysek z pokładu Idy to nie konik na biegunach
Cieszy mnie twój ubaw, ja gówna nie puszczę w obieg
Pustka, skurwysynu, to mój życiowy dorobek
Chciała zabrać oddech, czekała aż zamilknę
Zmuszała do płaczu, gdy spędzałem sam wigilię
W kieszeni siedziała aż ją stamtąd wyjebałem
Może gdyby nie Slums Attack to użalałbym się dalej
Pierdolę wasze kanały, bo niczego mi nie dały
Tamte dla dzieciaków, dziwko, nie dla kociej wiary
Jak Kafar ten bit moje serce wypełniła
Przeszkadzała mi, c'est la vie, moja miła
W końcu przyszło to coś, na co czekałem te lata
Znikła, kiedy pierwszy raz powiedział do mnie: „Tata”
Zbudził mnie taki sen, że nawet go nie przytoczę
Wstałem zjeść, słyszę, dzieje się pod blokiem
Lato '06 i te twarze z okien
Znowu czyjąś krew miałem tuż nad okiem
Czas beznadziei i miłości i radości
Żaden hajs i melanż nigdy ich nie zastąpi
Pękło coś wtedy we mnie jak chodnik
I sam nie wiedziałem jak to się skończy
Czasy świetności, ekipa się rozrasta
"Lot Na Całe Życie" atakuje miasta
W głośnikach Chada, Molesta, ZIP
A ja ciągle czuję, że ucieka życie
Ze mnie, z braciaka, z najbliższych osób
Jak znaleźć sposób i nie słuchać głosów
Nagle wszystko mija przez jedną osóbkę
Dwoma słowami wypełniła pustkę (kocham cię)
[Zwrotka 2: Intruz]
Płacząca matula przeklinająca codzienność
Pierwszy raz sprawiła, że nie chciałem się uśmiechnąć
Ciągle rosnąca góra żył, które wypruła
Łysek z pokładu Idy to nie konik na biegunach
Cieszy mnie twój ubaw, ja gówna nie puszczę w obieg
Pustka, skurwysynu, to mój życiowy dorobek
Chciała zabrać oddech, czekała aż zamilknę
Zmuszała do płaczu, gdy spędzałem sam wigilię
W kieszeni siedziała aż ją stamtąd wyjebałem
Może gdyby nie Slums Attack to użalałbym się dalej
Pierdolę wasze kanały, bo niczego mi nie dały
Tamte dla dzieciaków, dziwko, nie dla kociej wiary
Jak Kafar ten bit moje serce wypełniła
Przeszkadzała mi, c'est la vie, moja miła
W końcu przyszło to coś, na co czekałem te lata
Znikła, kiedy pierwszy raz powiedział do mnie: „Tata”
Comments (0)
The minimum comment length is 50 characters.