[Zwrotka 1]
Znali się od małolata, on ciągle za nią latał
Żywiła go uczuciem, lecz nie trawił go jej tata
Niedostępna jak śnieg tego lata
Padał deszcz gdy kłamała, że kocha go jak brata
Niespełniona miłość w jego oczu toni
Słona przelana kropla pocałunkiem dla jej dłoni
Zrozumiała, że nie umie się już bronić
Oddali się sobie pośród suchej trawy woni
Kogo ta miłość obchodzi? Tylko ciebie i mnie
Nuciła pod nosem pakując walizkę
On czekał już na dworcu, w jedną stronę bilet
Bo za chwilę uciekną stąd jak najdalej byle
On nie miał nic, ona zostawiła wszystko w tyle
Czekała na te chwile słodkie jak daktyle
Zakochani aż po kres, powiedz, czy już wiesz kogo ta miłość zabije
'Póki żyję na zawsze tylko twój'
Szeptał czule jej do ucha, ale czy to czuł
Ona wniebowzięta w błękitnej sukience
Czuła, że to ten, jemu odda nawet serce
Splecione ręce, spokój, dom, rodzina
Dają sobie radę, ona marzy dać mu syna
On ma tego dość, on tego nie wytrzyma
Bo ciągnie go ulica, kusi go inna dziewczyna
Samotne wieczory, ból na twarzy w oknie
Błękitna sukienka raz po raz słono moknie
Przecież obiecał jej, ale kiedyś z rana
Gdy wróciła po klucze on za inną klęczał na kolanach
To koniec, to tragedia, to dramat
Boże wybacz mi, wyszlochała kiedy stała nad przepaścią
Spadający liść, dryfujący w otchłań aby na wieki zasnąć
Znali się od małolata, on ciągle za nią latał
Żywiła go uczuciem, lecz nie trawił go jej tata
Niedostępna jak śnieg tego lata
Padał deszcz gdy kłamała, że kocha go jak brata
Niespełniona miłość w jego oczu toni
Słona przelana kropla pocałunkiem dla jej dłoni
Zrozumiała, że nie umie się już bronić
Oddali się sobie pośród suchej trawy woni
Kogo ta miłość obchodzi? Tylko ciebie i mnie
Nuciła pod nosem pakując walizkę
On czekał już na dworcu, w jedną stronę bilet
Bo za chwilę uciekną stąd jak najdalej byle
On nie miał nic, ona zostawiła wszystko w tyle
Czekała na te chwile słodkie jak daktyle
Zakochani aż po kres, powiedz, czy już wiesz kogo ta miłość zabije
'Póki żyję na zawsze tylko twój'
Szeptał czule jej do ucha, ale czy to czuł
Ona wniebowzięta w błękitnej sukience
Czuła, że to ten, jemu odda nawet serce
Splecione ręce, spokój, dom, rodzina
Dają sobie radę, ona marzy dać mu syna
On ma tego dość, on tego nie wytrzyma
Bo ciągnie go ulica, kusi go inna dziewczyna
Samotne wieczory, ból na twarzy w oknie
Błękitna sukienka raz po raz słono moknie
Przecież obiecał jej, ale kiedyś z rana
Gdy wróciła po klucze on za inną klęczał na kolanach
To koniec, to tragedia, to dramat
Boże wybacz mi, wyszlochała kiedy stała nad przepaścią
Spadający liść, dryfujący w otchłań aby na wieki zasnąć
Comments (0)
The minimum comment length is 50 characters.