[Verse 1: Fuso]
Los daje mi pigułkę żalu, muszę to przełknąć
Wiem co to znaczy stracić ojca, brata, nienarodzone dziecko
Bóg daje mi bardzo wiele, bardzo szybko zabiera
Ze mną wciąż przyjaciele i ta pieprzona nadzieja nie umiera
To teraz kiedy jej potrzeba, do nieba podniosę dłonie
Powiedz mi proszę, bo złoże się jak pergamin
Jestem człowiekiem, potrafię zabić
I wciąż uśmiercam w sobie do świata nienawiść
Jak Ali, na ringu życia staczam rund już tysiące
Podczas gdy chcę żyć wszystko umiera zachodzi słońce
Nic nie jest proste, czasem chęci nie wystarczą
Nawet jak bardzo chcesz los obdarza inną karmą
Tak za darmo lata nieszczęść, tak za darmo lata szczęścia
I przejścia przez furię do stanu ukojenia
Doświadczenia uczą wiesz, no i co mi kurwa z tego
Jak czasami nie możesz zapomnieć dnia poprzedniego
[Verse 2: Quebonafide]
Widziałem w życiu i plugastwo i wstyd
Miałem w chacie sceny jak z "The Last To Say" Atmosphere
I takie jazdy, że to popierdolone
Ty z zewnątrz widzisz tylko kolorowy domek
Swoje pojąłem w tym niejedne ohydztwa
Uwierz mi, nie zawsze byłem taki pewny siebie jak na bitwach
Raczej też byłbyś mało estradowy
Mając tylko nienawiść na pięciuset metrach kwadratowych
Moje neurony przewlekały wychód bólu
Może przez to dzisiaj maskuję meritum w Newschoolu
Może to przez to choruję na amoralizm
Znam to Sokół, szacunek to nie paraliż
Tak wiele spraw mnie ciągle męczy
Moje emocje to te wydziabane symbole śmierci
Mój smutek zawiera się w tych pigmentach
Chyba nie bez kozery mam pokój z widokiem na cmentarz
Dobrze, że ktoś mnie w porę opamiętał
Bo może bym przegrał o jedną sprawę za dużo (może)
I z dziecięcych łez by nie powstała piękna tęcza
I prognoza nigdy nie przestałaby być burzą
Los daje mi pigułkę żalu, muszę to przełknąć
Wiem co to znaczy stracić ojca, brata, nienarodzone dziecko
Bóg daje mi bardzo wiele, bardzo szybko zabiera
Ze mną wciąż przyjaciele i ta pieprzona nadzieja nie umiera
To teraz kiedy jej potrzeba, do nieba podniosę dłonie
Powiedz mi proszę, bo złoże się jak pergamin
Jestem człowiekiem, potrafię zabić
I wciąż uśmiercam w sobie do świata nienawiść
Jak Ali, na ringu życia staczam rund już tysiące
Podczas gdy chcę żyć wszystko umiera zachodzi słońce
Nic nie jest proste, czasem chęci nie wystarczą
Nawet jak bardzo chcesz los obdarza inną karmą
Tak za darmo lata nieszczęść, tak za darmo lata szczęścia
I przejścia przez furię do stanu ukojenia
Doświadczenia uczą wiesz, no i co mi kurwa z tego
Jak czasami nie możesz zapomnieć dnia poprzedniego
[Verse 2: Quebonafide]
Widziałem w życiu i plugastwo i wstyd
Miałem w chacie sceny jak z "The Last To Say" Atmosphere
I takie jazdy, że to popierdolone
Ty z zewnątrz widzisz tylko kolorowy domek
Swoje pojąłem w tym niejedne ohydztwa
Uwierz mi, nie zawsze byłem taki pewny siebie jak na bitwach
Raczej też byłbyś mało estradowy
Mając tylko nienawiść na pięciuset metrach kwadratowych
Moje neurony przewlekały wychód bólu
Może przez to dzisiaj maskuję meritum w Newschoolu
Może to przez to choruję na amoralizm
Znam to Sokół, szacunek to nie paraliż
Tak wiele spraw mnie ciągle męczy
Moje emocje to te wydziabane symbole śmierci
Mój smutek zawiera się w tych pigmentach
Chyba nie bez kozery mam pokój z widokiem na cmentarz
Dobrze, że ktoś mnie w porę opamiętał
Bo może bym przegrał o jedną sprawę za dużo (może)
I z dziecięcych łez by nie powstała piękna tęcza
I prognoza nigdy nie przestałaby być burzą
Comments (0)
The minimum comment length is 50 characters.