[Zwrotka 1: Cornolio]
Kiedyś chlaliśmy tą wódkę na trzech gdzieś po dachach
A hausty bez popity wyłączały mój awatar
Wyłączały mi strach chociaż wciąż do tego wracam
Gdy pięć pięter nad ziemią skumałem że nie latam
Że nie mam skrzydeł ptaka, choć aspiracje wielkie
By unieść się nad niebo i spierdolić całej reszcie
By w końcu sięgnąć marzeń które zawsze miałem wielkie
I czuć że chociaż raz wszystko zależy ode mnie
Ty, to jest zbyt piękne aby nawet stać się snem
Przez to co raz częściej gasnę i myślisz że to fair
Gdy trzęsą mi się ręce i omijam ludzi z dala
Bez sety nad porankiem nawet sam z sobą nie gadam
Nie patrzę matce w oczy bo się brzydzę siebie kurwa
I wiem że z biegiem czasu będzie to brzemienne w skutkach
Możesz się śmiać, mi dziś przychodzi to z trudem
Bo zdziwiłbyś się gdybyś wiedział ile muszę unieść
[Zwrotka 2: VNM]
W poniedziałek z pracy nie wracam na kwadrat
I jadę busem, na Zawiszy się przesiadam na tramwaj
Jeszcze zanim gustowałem tam w zapiekankach
A na długo przed tym jak pracującej tam pani zostawiałem dla dzieciaka tagi na kartkach
Jadę dać korki z angola, we wtorki też korki z angola
Czwartki też, trzy razy w tygodniu ta dola
Potem hantle na chacie i kima bo jedenasta
O szóstej wstaję przed pracą przywitać świt miasta
W parku płyną te kilometry
I myślę że to kolejny weekend w którym nie mam pengi nawet na wino z Biedry
I nawet chwili na nie
Bo gdy nie jestem na uczelni, w weekend jestem w studiu albo piszę linie w chacie
W poniedziałek znowu do korpo i kurwa tak w kółko
Obojętnie jak ale nie nazwiesz tego suko zamułką
Dziś żyję jakbym leciał po niebie
Jakby ziemia mi zbrzydła, za podkrążone oczy urosły mi skrzydła
Kiedyś chlaliśmy tą wódkę na trzech gdzieś po dachach
A hausty bez popity wyłączały mój awatar
Wyłączały mi strach chociaż wciąż do tego wracam
Gdy pięć pięter nad ziemią skumałem że nie latam
Że nie mam skrzydeł ptaka, choć aspiracje wielkie
By unieść się nad niebo i spierdolić całej reszcie
By w końcu sięgnąć marzeń które zawsze miałem wielkie
I czuć że chociaż raz wszystko zależy ode mnie
Ty, to jest zbyt piękne aby nawet stać się snem
Przez to co raz częściej gasnę i myślisz że to fair
Gdy trzęsą mi się ręce i omijam ludzi z dala
Bez sety nad porankiem nawet sam z sobą nie gadam
Nie patrzę matce w oczy bo się brzydzę siebie kurwa
I wiem że z biegiem czasu będzie to brzemienne w skutkach
Możesz się śmiać, mi dziś przychodzi to z trudem
Bo zdziwiłbyś się gdybyś wiedział ile muszę unieść
[Zwrotka 2: VNM]
W poniedziałek z pracy nie wracam na kwadrat
I jadę busem, na Zawiszy się przesiadam na tramwaj
Jeszcze zanim gustowałem tam w zapiekankach
A na długo przed tym jak pracującej tam pani zostawiałem dla dzieciaka tagi na kartkach
Jadę dać korki z angola, we wtorki też korki z angola
Czwartki też, trzy razy w tygodniu ta dola
Potem hantle na chacie i kima bo jedenasta
O szóstej wstaję przed pracą przywitać świt miasta
W parku płyną te kilometry
I myślę że to kolejny weekend w którym nie mam pengi nawet na wino z Biedry
I nawet chwili na nie
Bo gdy nie jestem na uczelni, w weekend jestem w studiu albo piszę linie w chacie
W poniedziałek znowu do korpo i kurwa tak w kółko
Obojętnie jak ale nie nazwiesz tego suko zamułką
Dziś żyję jakbym leciał po niebie
Jakby ziemia mi zbrzydła, za podkrążone oczy urosły mi skrzydła
Comments (0)
The minimum comment length is 50 characters.